poniedziałek, 8 grudnia 2014

Przyspieszenie lotu, czyli kolejne warianty zdarzeń w życiu stewardessy.

Było już o opóźnieniach, tym razem więc o przyspieszeniu lotu.

Przylecieliśmy na Bali późnym wieczorem. Następnego dnia po wspólnym śniadaniu wraz z pierwszym oficerem udaliśmy się na spacer po pobliskiej plaży.

Pogoda nie na plażowanie, ale spacer był udany.

raj dla surferów

Po  piętnastu minutach brodzenia w ciepłym morzu i zbierania fioletowych muszli, mój kolega zaczął mi dawać znaki ręką.

-"Co jest" - spytałam spokojnie do niego podchodząc.
-"Wracamy, za trzydzieści minut jedziemy na lotnisko" - odpowiedział i zaczął szybko iść w kierunku hotelu.
-"Zaraz, jakie trzydzieści minut?! Przecież lot jest wieczorem, mieliśmy mieć cały dzień" - wykrztusiłam z siebie ledwo za nim nadążając.
-"Zmiana planów, pasażerowie chcą wylecieć za godzinę."

Bieg przez plażę (przez dwa dni bolały mnie łydki), szybkie wrzucenie wszystkiego do walizki, spłukanie piasku z nóg, ubranie munduru, makijaż zrobiłam w samochodzie pędzącym na lotnisko.

Tylko tego ciepłego morza na Bali żal.

A dziś powrót do domu!



2 komentarze:

  1. Świetny blog.Twoje życie wydaje się być bardzo interesujące.Zastanawia mnie jednak czy masz czas dla samej siebie,na swoje prywatne życie? i czy czujesz się szczęśliwą i spełnioną osobą w tym zawodzie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Bardzo mnie cieszy, że podoba Ci się mój blog. To prawda, że trudno pogodzić życie osobiste z tym zawodem (chociaż są i latające mamy). Myślę, że dopóki nie mam rodziny będę latać, bo bardzo to lubię. Co będzie dalej - nie wiem :) Pozdrawiam!

      Usuń